Wywiad ukazał się na łamach magazynu Puls Biznesu w 2024.
Michał Kiciński doprowadził CD Projekt do momentu, w którym firma była stabilna, i odszedł. Odpoczął i znowu wrócił do biznesu, ale liczy, że sukces osiągną młodsi współpracownicy, których wspiera. Wywiad ukazał się na łamach magazynu Puls Biznesu w 2024.
PB: Dlaczego pracował pan od 12 roku życia?
Michał Kiciński, współzałożyciel CD Projektu: Potrzebowałem pieniędzy na mój pierwszy komputer. Kosztował 120 USD, a moi rodzice, nauczyciele, zarabiali miesięcznie po 30-40 USD. Najpierw sprzedawałem makulaturę, butelki, wycinałem daszki do czapek w firmie wujka. W 13 roku życia udało mi się kupić komputer Atari. Magnetofon dostałem w prezencie od sąsiada, który pracował w firmie Karen, importerze sprzętu do Peweksów. Brakowało mi stacji dyskietek. Zacząłem sprzedawać na giełdzie gry na Atari, miałem po cztery kasety na stoliczku, nagrywałem je cały tydzień. Najpierw chodziłem na giełdę komputerową na Saskiej Kępie, potem na Grzybowskiej.
Od 1994 r., gdy założył pan spółkę z Marcinem Iwińskim, nie sprzedawaliście już kopiowanych gier. Dlaczego woleliście trudniejszą drogę, zamiast iść na łatwiznę i też sprowadzać pirackie gry?
W latach 1991-92 zaczęły się naciski na Polskę dotyczące przestrzegania praw autorskich. W latach 80. piractwo odbywało się z przyzwoleniem państwa, potem sytuacja zrobiła się nieprzyjemna. Marcin importował, ja kopiowałem. Stwierdziłem, że będę to robić, dopóki nie będzie to łamanie prawa, ale jak wejdą w życie te przepisy, przestanę. Zwinąłem biznes, chociaż doświadczenie i znajomości zostały. Gdy w 1994 r. zaczęliśmy import gier, łatwo było odtworzyć stoisko na giełdzie na Grzybowskiej. Po wejściu w życie przepisów chroniących prawa autorskie jeszcze rok, dwa część osób kontynuowała tę działalność, bo prawo nie było mocno egzekwowane, ale potem zaczęły się naloty policyjne na giełdę. Wykruszali się pasjonaci, zostali handlarze, często powiązani ze światkiem przestępczym. Zaczęło to iść w brzydką stronę. Cieszę się, że tam nie zostałem. Byłem pełnoletni, założyłem firmę, to było coś.
Jakie były przełomowe momenty w historii firmy?
W 2000 r. CD Projekt był niekwestionowanym liderem rynku dystrybucji gier w Polsce i regionie. Ważna była decyzja podjęta w 2001 r., żeby zostać producentem. Jako dystrybutor, pośrednik między producentami gier a sieciami handlowymi, byliśmy w środku łańcucha dostaw. Dociskano nas z obu stron: sieci żądały rabatów, zachodni właściciele nie chcieli dzielić się zyskiem. Dobrze, że uciekliśmy z tego miejsca. Część dystrybucyjna stała się potem na tyle mało istotna, że sprzedaliśmy ją menedżerom.
Przełomowa była także sprzedaż 1 mln sztuk pierwszego „Wiedźmina”. Drugi „Wiedźmin” ugruntował pozycję firmy, a trzeci rozbił bank. Gra takiej jakości sprzedaje się latami — można ją odświeżać, robić reedycje, jest cały czas na topie. Gdy ktoś prosi o polecenie dobrej gry RPG, specjalista na pewno wymieni „Wiedźmina”. Nie było mnie już w firmie, gdy wszedł „Wiedźmin 3,” ale wiem, że nikt nie spodziewał się aż tak wielkiego sukcesu.
Kluczowy dla firmy był deal z panem Zbigniewem Jakubasem. Dzięki niemu udało się ją uratować. Po „Wiedźminie 1” przeinwestowaliśmy, a warunki na rynku po upadku Lehman Brothers były trudne. Mój brat i Piotr Nielubowicz zajęli się techniczno-prawnymi kwestiami przy fuzji z Optimusem. Było trochę trupów w szafie, w tym warranty ABC Daty. Sprzątanie zajęło półtora roku, ale spółka weszła na plecach Optimusa na giełdę. Planowaliśmy to wcześniej, uniemożliwił to krach finansowy.
Ważna była też premiera „Cyberpunka”. Nie odbyła się tak jak powinna, ale firmie udało się naprawić błędy. Gra zbiera teraz dobre recenzje, ma więcej graczy niż „Wiedźmin”, bardzo dobrze jest oceniany serial „Edgerunners” na Netfliksie. To promocja, za którą się nie płaci. CD Projekt ma w przypadku „Cyberpunka” większą kontrolę nad światem gry niż w „Wiedźminie”, pan Andrzej Sapkowski nie jest najłatwiejszym partnerem do współpracy, to osoba spoza biznesu, trudna na różnych poziomach. Z marką Wiedźmin dzieją się rzeczy, które by się nie działy, gdyby jedna firma pilnowała tematu: jest zmiana odtwórcy roli głównego bohatera, powstał spin-off, który zbiera średnie recenzje. Szkoda, że pan Andrzej nie chciał bardziej kompleksowo zadbać o markę w kooperacji z CD Projektem, bo CD Projekt może rozmawiać z Netfliksem niemalże jak równy z równym. Zupełnie inaczej wygląda współpraca z Mike’em Pondsmithem, twórcą „Cyberpunka”.
Dlaczego CD Projekt postawił akurat na sagę Andrzeja Sapkowskiego?
Obaj z Marcinem byliśmy fanami fantasy i science fiction. Obaj byliśmy fanami Wiedźmina, traktowaliśmy go jako świetny materiał na grę komputerową. Okazało się, że nie tylko my, bo firma Metropolis też. Pan Sapkowski podpisał z nią jednostronicową umowę na sprzedaż praw. To było nasze pierwsze trudne zadanie: rozwiązać tę umowę. Z naszą pomocą udało się to zrobić. Metropolis wydał grę na komórki, pan Sapkowski wysłał pismo, że rozumie, że umowa została wypełniona, firma potwierdziła to pisemnie, a my mieliśmy wolną drogę. Nie chcieliśmy porywać się na zbyt wiele, woleliśmy użyć gotowego materiału fabularnego, by chociaż tę część mieć z głowy.
Cały wywiad z założycielem Oddechowa dostępny jest na stronie Puls Biznesu tutaj.